piątek, 12 września 2014

06. Samookaleczenie

Samookaleczenie... 
jest często niemym krzykiem o pomoc w świecie, 
w którym nikt nikogo nie słucha... 
autor: Lodowa Lady





Autor: CharlieTH
Ilość stron: 3
Ilość słów: 1 458
Tłumaczenie: Nie
Tytuł: Samookaleczenie
List nr. VI

~*~


23.05.14

godz. 11:29


Samookaleczenie.

     Rany, które zostają na naszym ciele, najczęściej symbolizują naszą walkę z samym sobą. Walczymy z własnymi odczuciami, walczymy z nienawiścią wokół nas, walczymy ze stereotypami, jakie przylegają do człowieka chociaż wcale tego nie chciał. Wyznaczają naszą drogę, pokazują jak bardzo jesteśmy słabi i jak bardzo chcemy się zmienić… mimo, że nie potrafimy.
     Mówią, że jeżeli pierwszy raz sięgniesz po żyletkę, już z tym nie skończysz. Znam ludzi, którzy po jednym razie, skończyli, nie wrócili do tego… ale znam również tych, którzy utknęli w tym gównie i nie chcą z tym skończyć, bo wiedzą, że i tak się im nie uda. Wiedzą, że przegrali i jedyną drogą jaką dostrzegają, jest ta w dół… dążąca do samozagłady.
     Pierwszy raz, zetknąłem się z samookaleczeniem, kiedy byłem nic nie wartym gówniarzem. Wiele osób przychodziło do szkoły, pokazywało swoje nadgarstki przyjaciołom,  przejeżdżając palcem po ranach i szczerząc się od ucha do ucha. Nie rozumiałem tego. Nie rozumiałem, jak można było ciąć własną skórę, sprawiać sobie ból… Nie wiedziałem, że robili to tylko dla szpanu, o czym dowiedziałem się kilka dni później. Mimo to, cały czas zastanawiałem się, co trzeba czuć, aby być aż tak zdesperowanym. W końcu sam miałem okazję przekonać się o tym.
      Pewnego dnia, brałem udział w ogromnej kłótni, gdzie każdy wypowiedział kilka słów za dużo. Dotknięty do żywego, zdałem sobie sprawę, że nie mam oparcia w rodzinie, w tak bliskich mi osobach. Zawiodłem się na bracie, na mamie, na ojczymie… czułem ogarniającą mnie wściekłość i pustkę, która chciałem koniecznie uwolnić. Zamknąłem się w łazience, odliczając do dziesięciu i wtedy kątem oka w lustrzanym odbiciu… zauważyłem maszynkę do golenia mojej mamy. Nie wiele myśląc, wyjąłem z niej ostrza i po kilku sekundach zastanawiania się, przyłożyłem ją do skóry i jednym ruchem przecinając ją. Ból, złość, zdziwienie, strach i rozczarowanie jakie mi w tedy towarzyszyły, znikały razem z upływem krwi z mojego nadgarstka. Wpatrywałem się w czerwoną ciecz jak zahipnotyzowany, nagle rozumiejąc dlaczego ludzie to robili. Czuli się wolni. Zadając sobie samemu ból, wiedzieli, że mają nad tym kontrolę… kontrolę nad samym sobą i cierpieniem, jakie odczuwali.
     Od tamtego czasu na moich rękach, zaczęły pojawiać się nowe kreski, z dnia na dzień coraz głębsze i bolesne. Zacząłem nosić frotki, aby zasłonić nimi blizny i zbywałem każde pytanie o moim pieprzonym samopoczuciu. Udawało mi się… aż jednego dnia, do łazienki wparował zdenerwowany braciszek, z wymalowaną furią w oczach. W dłoni trzymał jedną z moich zakrwawionych frotek, z której kapała krew. Rzucił mi ją pod nogi i mocno chwycił za nadgarstek, odsłaniając rękawy bluzy i wpatrując się w blizny. Wiesz co zrobił, kiedy zobaczył cięcia? Spoliczkował mnie. Tak właśnie - spoliczkował. A potem… rozpłakał się, rzucił jak bardzo mnie nienawidzi i trzasną drzwiami wychodząc z domu. Czy miałem wyrzuty sumienia? Tak. Czy żałowałem tego co robiłem? Niezupełnie. Mamie nic nie powiedział, pod jednym warunkiem. Kazał mi z tym skończyć. Kazał wyrzucić wszystkie żyletki, a kiedy to zrobiłem, zapewnił mnie, że jeżeli zobaczy  nowe ślady po cięciach, bez wahania pójdzie do rodzicielki i jej o tym powie…. Nie chciałem, aby dodatkowo się o mnie martwiła. Przecież… to, że ja nie radze sobie z samym sobą, nie oznacza, że ona też musi to przeżywać prawda?
     Dotrzymałem słowa. Przestałem notorycznie ciąć swoją, skórę, a kiedy nachodziła mnie ochota na skaleczenie się- brałem do ręki gitarę i grałem, tak długo, aż mi całkowicie nie przeszło. Szybko zastąpiłem żyletkę muzyką i dałem się całkowicie jej pochłonąć. Wkrótce nie widziałem nic oprócz niej, z czego cieszył się mój brat. I ja również.
     Robienie kresek na ciele nie jest dla własnego widzimisię. Osoby, które osądzają nas, tak naprawdę nic nie rozumieją. Nie wiedzą, co czujemy, nie wiedzą jak desperacko próbujemy się chronić, nie widzą jak niemo wołamy o pomoc.  Dla nich liczy się jedno: wsadzić kogoś takiego do psychiatryka, sądząc, że pomagają takiej osobie. Hahaha. Bardzo śmieszne .
     Spędziłem kilka dni w tym miejscu, więc doskonale wiem jak traktują tam kogoś takiego jak ja. Jak nic nie wartego śmiecia z zaburzeniami psychicznymi. Każą brać leki, które wywołują uczucie otępienia i lenistwa, zmuszają do sesji, gdzie jakiś nawiedzony doktorek wmawia Ci, jak cięcie się, jest dla Ciebie złe… Zamykają w pokoju bez klamek w drzwiach i z kratami w oknach, zaglądając do ciebie co pięć minut i upewniając się, że nie masz jakiegoś ostrego przedmiotu w dłoni. Traktują Cię tam, jednym słowem jak chorego psychicznie człowieka. I mimo tego, że wiesz, że nim nie jesteś – powoli się im poddajesz, powoli stajesz się wrakiem człowieka, wiedząc, że ich to uszczęśliwi. Poświęcasz się i zabijasz. Od środka.
     To miejsce nie należy do moich ulubionych. Źle je wspominam, nie tylko ze względu na traktowanie nas przez sanitariuszy, ale również przez wgląd na ludzi tam się znajdujących. Zabójcy, złodzieje, zboczeńcy, skazani… i wśród nich jesteśmy my- niewielka grupka osób okaleczających się. Smutne prawda? Wrzucenie nas do jednego worka z przestępcami… i traktowani nas jak jednego z nich. To czysta patologia.
     Przez moje nastoletnie życie, ani razu nie tknąłem żyletki. Nie chciałem martwić mamy, ani nie chciałem wrócić do wariatkowa. Zamiast tego grałem, a kiedy i to przestało działać- upijałem się do nieprzytomności, albo szedłem do klubu, aby pod koniec zabawy, skończyć w toalecie z jakąś nieznaną  mi dziwką. Może i nie kaleczyłam ciała, ale za to kaleczyłem duszę.
     Starałem się pomóc osobom, które przechodziły przez podobne piekło jak ja. Wyciągałem do nich pomocną doń, jednak oni nie traktowali mnie jak przyjaciela, bardziej jak wroga. Odsuwali się, nie chcieli rozmawiać, mieli gdzieś to, czy wylądują na cmentarzu czy nie. Tak było i w jej przypadku. Do dzisiaj, jej twarz nawiedza mnie nocami.
     Kilka lat temu poznałem jedną z nich. Stałą w tłumie fanek, nie krzyczała, nie płakała, tylko stała i patrzyła na mnie smutnym wzorkiem. Ta jej obojętność zwróciła moją uwagę i kiedy na nią spojrzałem, wiedziałem z kim mam do czynienia. Samookaleczający się, pozna samookaleczającego. Podniosła rękę do góry, odgarniając z czoła włosy i ukazując swoje głębokie rany na nadgarstkach. Uśmiechnęła się odchodząc i znikając w tłumie. Ruszyłem za nią, aż w końcu złapałem ją i mocno przytrzymałem. Rozmawialiśmy. W jej głosie nie było słychać już ani krztyny życia, był cichy smutny i… zmęczony. 
     Chciałem pomóc. Obiecałem, że to zrobię, że ją uratuje… pokręciła głową rzucając ‘’nie warto’’ i kolejny raz odchodząc. Rano dowiedziałem się, że nie żyła. W nocy podcięła sobie nadgarstki, a ostatkiem sił poderżnęła gardło, na zawsze odchodząc z tego świata. Dlaczego? Matka ćpunka, ojciec narkoman… notorycznie bita, gwałcona, poniżana przez szkolnych kolegów… Niedawno urodziła dziecko, które oddała do domu dziecka…  Cierpiała za życia, a teraz może cieszyć się wolnością…
     Byłem na jej pogrzebie. Mimo, że znałem ją kilka minut czułem obowiązek zjawiania się tam i przeroszenia, że jej nie pomogłem. Miałem nadzieję, że skończy inaczej, ale… 
     Dokonała wyboru. Odeszła będąc samą… mając dość tego życia i wiesz…? Zaczynam ją rozumieć. Zaczynam pojmować jej tok myślenia, zaczynam myśleć tak samo jak ona i… ja również nie chce pomocy. Błędne koło, prawda?
     Kiedy mój brat odszedł, nie było już nikogo, kto mógłby mnie trzymać w ryzach i chronić przed samym sobą. Byłem tylko ja i moje myśli, uczucia, które szybko przejęły nade mną kontrolę. Zanim się obejrzałem, moje ręce zdobiły świeże rany, leżące na tych starych – zabliźnionych. To stało się moją rutyną… cięcie się. Z dnia na dzień moich blizn przybywa, coraz więcej krwi widzę na swoich nadgarstkach. Pewnie widzisz te bordowe plamy na kartce? Tak… to to co podejrzewasz. To jest dowód mojego cierpienia. Mojego istnienia. Mojego bólu. Ta krew, jest jedynym dowodem na to, że jestem prawdziwy, bez uczuć, bez serca -  ale jednak prawdziwy.
     Mój czas powoli dobiega końca. Szósty list zamyka i otwiera w moim życiu coś, przed czym nie mogę już uciec. Podjąłem decyzję i nie mam zamiaru się z niej wycofać… Zostaje tylko czekać.
     Samobójstwo jest złe. Samookaleczenie jest złe. Więc wiesz co masz zrobić, nie? Ktoś się tnie? Idź i mu pomóż do cholery! Może jeszcze dasz radę mu pomóc i uratować?!
     To jesteś ty…? Cholera… nie jestem dobry w udzielaniu rad, ale… wiem, że nie przestaniesz na moja prośbę, bo w końcu… kim ja jestem? Mimo wszystko proszę Cię, znajdź pasję, którą będziesz spełniać za każdym razem, kiedy będziesz miał potrzebę sięgnięcia po żyletkę. I wiesz co jeszcze zrób? Weź kartkę papieru, na samej górze napisz imię osoby, która jest dla ciebie ważna… swojego idola, chłopaka… możesz nawet napisać moje imię, chociaż… go nie znasz… Za każdym razem, kiedy będziesz chciał się pociąć… weź długopis, kartkę i namaluj na niej kreskę. Nie przeszło? Kolejna! I do skutku, tak długo, aż Ci przejdzie. Pokonasz to… wierzę w to.
     Nie krzywdź się, aniołku. To że ja to robię, nic nie znaczy… niestety ale taka jest kolej rzeczy, a mnie i tak za dwa dni nie będzie…a Ty masz przed sobą całe życie. I nie zmarnuj tego.

Nieznajomy.

~*~
Kolejny list: 17.09.14.

2 komentarze:

  1. Dopiero dzisiaj zajrzałam na bloga. Z czystej ciekawości prześledziłam poprzednie listy i powiem szczerze - pomysł nietuzinkowy. Czytam te listy w przeczuciu, że są one skierowane do mnie. Stają się takie prywatne, takie... po prostu moje.
    Podziwiam, na serio. Dzisiejszy list sprawił, że zaszkliły mi się oczy. Połączenie najnowszej piosenki TH wraz z tą treścią... Czekam z niecierpliwością na kolejny list, chociaż przeraża mnie fakt, że zostały tylko trzy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Beznadziejna sytuacja w domu, beznadziejna sytuacja w szkole, brak kontaktu z ludźmi, na których mi strasznie zależy. A ty, tu i teraz wciągają mnie w świat Nieznajomego, pozwalasz oderwać się trochę od rzeczywistości. Często najbliższe nam osoby nas nie rozumieją, ranią nas słowami, składamy im trudne obietnice. Życie jest takie niesprawiedliwe. Został spoliczkowanie za to, że musiał wylać z siebie wszystkie negatywne emocje, wspomnienia, które w nim siedziałyśmy. Nie pomogło mu to ani trochę, wręcz nawet pogorszyło jego stan psychiczny. Cięcie się to z początku problemy, potem wołanie o pomoc, nałóg i na końcu, najcześciej śmierć. Brałam pod uwagę kiedyś taką możliwość, ale stwierdziłam, że tego nie zrobię, że będę walczyć choćby do końca. Istnieją rożne sposoby okaleczania się, odpychanie ludzi od siebie, wmawianie sobie kłamstw i najgorsze, co moze być, potępiania się przez własne sumienie. Podpowiada Ci oni najgorsze obrazy a ty się im podajesz, nie jest z tobą źle, jest jeszcze gorzej. Ktoś nie chce pomocy, rozumiem, ale ludzie przeważnie nie interesują się kimś innym. Są obojętni na ludzi z problemami, unikają ich jak ognia. Dziewczyna najwyraźniej męczyła się na świecie, zrobiła to co uważała za słuszne. Czasem śmierć jest najlepszą drogą ucieczki. W głowie mam wiele wizji, co bym sobie zrobiła, czasem jest tak źle, że ma myśli samobójcze, ale szybko je odganiam, boję się że zrobię kiedyś krok w stronę jej z takich myśli. Zwrócił się do adresata "aniołku" jakby wiedział, że nawet taki drobny gest może dla kogoś wiele znaczyć. Weny życzę i czekam na kolejny list, już siódmy. Boję się co dalej, ale będę brnąć w tą historię do samego końca!

    OdpowiedzUsuń